Nieosiągalny Wschód by Imahir | World Anvil Manuscripts | World Anvil

Remove these ads. Join the Worldbuilders Guild
Following

Table of Contents

Przechardzka po Immilmarze Pewnej nocy w Tashuncie Mulsantirskie porządki

Forgotten Realms - Utracone Historie
Ongoing 940 Words

Pewnej nocy w Tashuncie

126 0 0

Zwykło się powiadać, że Tashunta berserkerami stoi, więcej ich tu niż zwykłych ludzi. Osada co prawda miała w swych murach siedzibę niemal każdej z rashemickich lóż, w tym słyną Starą Lożę, jednakże berserkerów było tu ledwie kilkuset w danym czasie, zazwyczaj nie więcej niż dwustu. Jeden z owych młodych, dzielnych wojaków wracał właśnie wieczornego biegu  po lesie, rześki i rozbudzony przez piekące z bólu mięśnie jak i płomień ognistego wina, rozgrzewający go od środka. Pokryty wysychającym potem, zdjął skórznię, by wieczorne powietrze wysuszyło jego ciało, przez co ciągnął się za nim wyraźny zapach spracowanego mężczyzny połączonego z naturalną, piżmową wonią jego odzienia.

Był szczęśliwy, czuł się dumny z siebie. W lesie objawił mu się telthor wilka, który grał wraz z nim pośród igliwia, niczym wierny towarzysz i strażnik. Kolejny łyk jhuildu z flaszki rozgrzał jego gardło i zmącił wzrok. Jak przez mgłę zdawał sobie sprawę, że pierwsze łyki trunku zaczynają już ulatniać się z jego ciała, czemu towarzyszyło przyjemne przytępienie umysłu. To zbyt piękny wieczór by myśleć. 

To też właśnie postanowił zrobić - nie myśleć. Kierował się prosto przed siebie, ku obrzeżom wioski, w miejsce gdzie lokalny strumień wpływał do stawu w okolicznym zagajniku. Wieczorna mgła, która zaczynała się zbierać przy ziemi rozmywała jego sylwetkę. Słońce było już na tyle nisko, by nie rozświetlać niczego, poza koronami drzew, a jednocześnie na tyle wysoko, by swoim blaskiem tłumić zazdrośnie obecność księżyca i gwiazd. Nawet się tym nie przejmował, nie zwracał na to uwagi, nie baczył na niebezpieczeństwa i dzikie bestie, które mogą wyjść na polowanie po zmroku. Nie myślał. W oczach miał tylko dziewczę, które ruszyło do stawu zaczerpnąć wody, której zapewne zabrakło na wieczorną strawę w domostwie.

Gdy było po wszystkim, nie przejmował się, że dziewczyna ucieka do wioski w poszarpanym ubraniu. Nie miał siły myśleć. Minuty przemieniły się w godziny, wieczór w noc, zaś noc w poranek, zaś on nie myślał. Śnił za to o wędrownym handlarzu, od którego odkupił dzisiaj butelkę jhuildu. Nie wiedział, czemu akurat teraz przypomniało mu się to tak wyraźnie. Nie przejmował się też tym. Nie myślał.

O poranku zbudziły go krzyki, szarpanina. Stał nad nim tuzin rosłym berserkerów, przekrzykujących się wzajemnie, niektórzy z bronią w dłoniach, inni, starsi, powstrzymujący ich przed rychłymi działaniami. Wymieniali się słowami między sobą, słowami, których w swoim marnym stanie nie był w stanie zrozumieć. Głowa pulsowała mu niczym wodospad Erech, światło słoneczne raniło niczym czary Thayan. Słyszał pojedyncze słowa, takie jak "hathrana" czy też "kara". 

Stęknął zbolały gdy go podnieśli i zaciągnęli na "most", jaką to dumną nazwę nosiła solidna kładka zbudowana nad strumieniem przy bramie wioski. Pierwsza myśl od kilkunastu godzin, która zaczęła mu krażyć po głowie to chęć protestowania, gdy ściągnięto mu spodnie i położono na plecach na wydeptanych deskach. Czuł, jak drzazgi wbijają mu się w plecy i pośladki, przy każdym ruchu. Spróbował zaprotestować, ale jego język zaplątał mu się między zębami. Zaczął zdawać sobie sprawę z tego, co się w około niego dzieje. A także ze swojej niemocy, która bynajmniej nie wynikała z tego, że czterech rosłych mężów trzymało go za ręce i nogi, zaś piąty kucnął między nimi z ponurym wyrazem twarzy, z oczami płonącymi mściwą nienawiścią. Mężczyzna przed nim uniósł rękę, w której ściskał młot, lecz nie opuscił jej na głowe, czy ciało młodego berserkera, jak ten się spodziewał. Zamiast tego uderzył w gwóźdź. Gwóźdź, który wbił się zarówno w deski mostu, jak i wór berserkera, jednym, mocnym uderzeniem przytwierdzając go do drewna.

Okolicę rozdarł agonalny skowyt pełen bólu i cierpienia. Bezmyślne, niemalże zwierzęce zawodzenie, które przyciągnęło gapiów z okolicy. Starszy mężczyzna podniósł się, chwycił nóż, który trzymał za pasem i rzucił młodemu berserkerowi na kładkę, tak by mógł po niego sięgnąć.

- Twoja wola, jeśli chcesz, to się uwolnij. Wiesz jak. - rzekł starszy mężczyzna, wpatrując się w młodzieńca z góry, niczym Myrkul oczekujący na ostatnie tchnienie śmiertelnika. 

Młodzieniec chwycił nóż, wciąż jęcząc i zawodząc. Zdał sobie sprawę, z klarownością jaką może zapewnić tylko agonalna obietnica niechybnej zguby, że musi zacząć myśleć. Musi zdecydować. Musi błagać. Ale gdy próbował używać ust do czegoś więcej niż cierpiętniczego jazgotu, nic się z nich nie wydobywało. 

To było zbyt wiele, czuł że traci zmysły z bólu, przez niezwykle szybko ulatującą z niego krew. Czuł, że to koniec. Koniec, którego nie rozumiał. Jedną z ostatnich rzeczy, jaką wyłapały jego wywracające się pod czaszkę oczy, była przystrojona piórami maska, która domagała się przejścia pomiędzy zebranymi. "Zaraza, boli" pomyślał i osunąl się w ciemność.

 

Please Login in order to comment!