Nieosiągalny Wschód by Imahir | World Anvil Manuscripts | World Anvil

Remove these ads. Join the Worldbuilders Guild
Following

Table of Contents

Przechardzka po Immilmarze Pewnej nocy w Tashuncie Mulsantirskie porządki

Forgotten Realms - Utracone Historie
Ongoing 880 Words

Przechardzka po Immilmarze

143 0 0

Podróżując po wąskich, tłocznych ścieżkach Immilmaru niemalże zawsze można usłyszeć szum Jeziora Ashane rozbijającego się o nadbrzeże miasta. Lodowata, słodka woda niesie ze sobą orzeźwiająca bryzę, która jest w stanie spenetrować nawet typowy dla portowego miasta odór ryb i spoconych ciał. Znajdując się zaś na głównym miejskim placu, jest się w doskonałym położeniu by delektować się zapachem jeziora, nawoływaniami kaczek, łabędzi i żurawi, a także wonią żywicy i igliwia, która dociera przy odpowiednim wietrze zza bram miasta. Mieszkańcy stolicy Rashemenu kochali tę mieszaninę, nawet pomimo gwaru jaki towarzyszył załatwianiu sprawunków w środku dnia. Chociaż coraz więcej wśród nich było takich, którym zaczynała doskwierać coraz liczniejsza grupa obcych, którzy także upodobali sobie Immilmar i jego skarby.

Ona jednak do nich nie należała. Młode dziewczę, z włosem splecionym w panieński warkocz sięgający niemalże do pasa, o dużych, sarnich oczach i lekkim kroku. Obcy byli novum, źródłem opowieści o dalekich stronach, miastach ludniejszych niż cały Rashemen razem wzięty, o przygodach stoczonych w zapomnianych ruinach i smoczych siedliszczach. Uwielbiała wyprawy na rynek, gdyż dzięki temu zawsze miała okazję poznać i posłuchać kogoś nowego. Nie rozumiała swojej  matki, która całe życie najchętniej spędziłaby w domu, wydając na świat kolejnych jej braci i siostry, ani ojca, dla którego szczytem berserkerskiej ambicji było przepicie innych członków loży w dniu letniego przesilenia. Wiedziała, że jest jej przeznaczone coś więcej.

Jak zwykle o tej porze dnia, Wielebny Durnval nauczał na rynku o dobrodziejstwie jakie płynie z ran Ilmatera. Jakiś czas temu zapytała kaznodzieję, czemu Ilmater sam siebie nie może wyleczyć z ran, skoro jest bogiem uzdrowicieli. Damaranin stał się równie czerwony co thayskie szaty i nazwał jej słowa bluźnierczymi, co z jakiegoś powodu większości nie-Damaran wydawało się niezwykle zabawne. Nie był on jednak jedynym obcym na rynku. Bardowie próbujący zwabić monety śpiewem, opowieściami i występami; poszukiwacze przygód zaopatrujący się przed wyprawą w głąb kraju; kupcy z dalekich stron szukający najlepszego możliwego do zawarcia układu. Matka nie mogła zrozumieć, czemu Wychlaran tolerują takie rozpasanie przyjezdnych, nic dobrego nigdy z tego nie wyniknie. 

Z rozmyślań wyrwał ją okrzyk krzepkiego rashemickiego męża w sile wieku, który jedną ręką łapał się za głowę, drugą niechętnie wręczał butelkę jhuildu, ewidentnie przegrywając w cudzoziemską grę z niedawnymi przybyszami. Koło niego tłoczyło się niemal tuzin berserkerów z różnych lóż, którzy jednak byli bardziej skupieni na obserwowaniu otoczenia niż na towarzystwie. Po kilku oddechach zdała sobie sprawę, że to pewnie temu, że ich "towarzyszem" był nie kto inny jak Żelazny Lord Volas, który jak to miewał w ostatnich latach w zwyczaju, był bardziej zainteresowany spotkaniami z podróżnymi niż z Wychlaran. 

- Wasza Lordowska Mość, nastał czas by powrócić do obowiązków. Mamy wiele spraw do omówienia jeszcze przed obiadem. - Wybrzmiał spokojny, acz nieugięty niczym zmrożona stal głos krasnoluda z łysym plackiem na czubku głowy, starannie splecioną brodą i dość luźnym odzieniem.

- Brengar delikatnie sugeruje, że koniec tego dobrego i pora zabrać rzyć w troki do roboty. Sama mam kilka pomysłów, które trzeba wtłuc do paru twardych, berserkerskich łbów. - Te zaś harde słowa, wypowiedziane lekkim, na wpół nonszalanckim tonem wypowiedziała kobieta o rysach równie twardych, jak kamienny posąg, ale pięknych niczym elfie, mimo w pełni ludzkiego pochodzenia.

- Araxia, mimo swoich manier, ma słuszność, Wasza Lordowska Mość. - Naciskał dalej krasnolud. - Mimo wszystko, wiele jest jeszcze do zrobienia nim przybędzie...

Dalsze słowa umknęły jej uwadze, gdy tłum zgęstniał, a nogi poniosły ją do kolejnych straganów. Przez następne kilka kwadransów wymieniała uprzejmości ze swymi znajomymi, starymi jak i nowymi, zapoznając się z paroma nowymi osobami, niektórych spraszając na wieczerzę z okazji urodzin jej młodszego brata; trzepocząc rzęsami w stronę rycerzy w lśniących zbrojach ze złotym kielichem grawerowanym na napierśniku, snując marzenia niczym książek, o których jej opowiadano, że któremuś z nich jej uroda zawróci w głowie i zabierze ją w daleki świat.

Na wpół zanurzona we własnym świecie, na wpół zajęta rozmową z wysokim, jasnoskórym, czarnowłosym mężczyzną o delikatnym zaroście, zgodziła się, by ten ją odprowadził do domu. Nawet nie zwracając uwagi na to, że jak na obcokrajowca, zdawał się dość dobrze znać uliczki Immilmaru. A także prowadzić ją do domu nieco bardziej okrężną drogą.

***

Kilka godzin później, jej matka pluła sobie w brodę, obiecując, że mimo wieku przełoży dziewkę przez kolano, gdy tylko wróci do domu. Znowu się spóźnia na obiad, mimo że sprosiła pól chałupy swoich znajomków jako gości. Zachowywać się tak nieodpowiedzialnie, jeszcze w dzień urodzin swojego brata.

Please Login in order to comment!